Można śmiało rzec, że Wielkanoc jest najradośniejszym świętem zarówno w kościelnym roku liturgicznym, jak i w obrzędowym kalendarzu polskiej wsi. Zwróćmy uwagę, że w niedzielę wielkanocną dzwony kościelne brzmią w szczególny, dostojny sposób, oznajmiając zmartwychwstanie Chrystusa. Mówiono dawniej, że spiżowego głosu wielkanocnych dzwonów boją się złe moce, a ludzie, słysząc ich dźwięk wyrzucają nienawiść ze swoich serc. Bogata obrzędowość Wielkiego Tygodnia oraz świąt Wielkanocnych wchłonęła wiele przedchrześcijańskich, pogańskich rytuałów i wierzeń, a nawet magicznych zabiegów. Obecnie, wraz z postępem cywilizacyjnym, wiele z tych barwnych zwyczajów zostało niestety już zapomnianych. Część z nich jednak pozostała i o tym przeczytacie w poniższym artykule.
Wielka Sobota - święcone, Sączów, fot. R. Garstka
Zwyczaje wielkanocne na Śląsku
Okres Wielkanocy rozpoczyna Niedziela Palmowa, zwana również Wierzbną, czy Kwietną, w którą to prastarym zwyczajem do dziś święci się w kościele palmowe gałązki (kocianki). Robi się je przeważnie z wierzby (kokocyny), czasem z orzeszyny i z rokity. Aby gałązki miały czas rozkwitnąć i puścić bazie, zrywa się je już dużo wcześniej (dwa, a nawet trzy tygodnie przed Niedzielą Palmową) i umieszcza w wodzie. Gałązki, sięgające zwykle ok 30 cm długości, przewiązuje się wąską wstążką. Obecnie palmy często zatracają swój tradycyjny styl, nieraz na rzecz barwnych kompozycji składających się prócz bazi, także z suchych kwiatów i farbowanych traw, przepasanych kolorowymi wstęgami. Dawniej, każda rodzina musiała mieć swoje palmy; współcześnie do kościoła zanoszą je głównie kobiety i dzieci. Zwyczaj święcenia palm ma swoje korzenie w prastarym pogańskim kulcie rózgi życia, zielonej, młodej gałązki, symbolizującej odżywanie przyrody. Wśród ludu istniało głębokie przywiązanie i wiara w cudowną i uzdrawiającą moc zielonej wici. Tym pradawnym praktykom wiosennym, mającym ludziom i dobytkowi zapewnić żywotność i urodzaj, Kościół nadał własną interpretację związaną z historią Nowego Testamentu. Święcenie palm odbywa się na pamiątkę triumfalnego wjazdu Chrystusa do Jerozolimy, której to mieszkańcy przywitali Mesjasza gałązkami palmowymi. W związku z przypisywaniem poświęconym palmom szczególnego w tym leczniczego działania, dość powszechny był na Śląsku jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym zwyczaj połykania bazi „żeby gardło nie bolało” i aby „nie szkodziło zbyt obfite jedzenie wielkanocne”. Funkcja tego zabiegu magicznego nie zmieniła się od średniowiecza. Dziś jest to zwyczaj zapomniany. Palmy trzyma się również w domu dla zapewnienia bezpieczeństwa gospodarstwu, a nie zużyte, zeszłoroczne palmy spala się w ogniu, nie wolno ich bowiem, jak rzecz poświęconą wyrzucać. Jest to do dziś przestrzegany zwyczaj. W Gilowicach żywe gałązki przyozdabia się wstążkami i kwiatami wykonanymi z bibuły. W Roszkowie, palmy zwane bagięć, wykonane z wikliny mają swój niepowtarzalny, niespotykany nigdzie indziej kształt. W Ustroniu-Polanie i Tychach-Cielmicach odbywa się procesja wokół kościoła z udziałem żywych zwierząt, w Skoczowie natomiast misterium upamiętniające wjazd Jezusa do Jerozolimy.
Niedziela Palmowa, Niegowonice, fot. R. Garstka
Niedziela Palmowa, Niegowonice, fot. R. Garstka
Wielka Środa (zwana też żurową strzodą), jest pierwszym dniem Tygodnia, który posiada własne, częściowo do dziś żywotne zwyczaje ludowe. Na Śląsku jest to tzw. palenie żuru (palenie skoczek) i wypędzanie Judasza.
Pierwszy z nich jest starym i oryginalnym zwyczajem, spotykanym również w innych regionach Polski. Bieganie po polach z zapalonymi miotłami, „aby zboże lepiej rodziło i prędzej ziarna zaczęły twardnieć”, praktykowano w Polsce m.in. w Wielki Czwartek, na Zielone Świątki i w noc świętojańską. Według tradycji, obchód ten odbywał się na pamiątkę szukania z pochodniami Chrystusa w ogrodzie Gethsemane”. Palenie żuru czy skrobaczek (skoczek), a więc starych zużytych mioteł nasyconych smołą, naftą lub żywicą, miało miejsce głównie na Opolszczyźnie.
Mniej rozpowszechnionym zwyczajem, praktykowanym kiedyś na Śląsku w Wielką Środę, a w Beskidzie Śląskim wciąż w Wielką Sobotę, jest palenie Judasza lub pochód z Judaszem. Ten staropolski zwyczaj opisywany był już przez pisarzy w XVIII wieku. Niegdyś, ubrany w czerwoną kamizelkę kościelny, udawał Judasza, którego wśród hałasu wypędzano z Kościoła. W Gminie Kuźnia Raciborska palono kukłę przedstawiającą Judasza przed kościołem lub na polu. W Beskidzie Śląskim palenie Judasza związane było z palącym się w Wielką Sobotę stosem przed kościołem. Każdy starał się zabrać do domu chociaż węgielek z ognia, aby okadzić nim konie i zapewnić im zdrowie. W Istebnej palono na placu kościelnym kukłę (Judasza), której opalane resztki zabrane do domów miały chronić zagrody przed piorunami. Obecnie pochód z Judoszem możemy zobaczyć w Skoczowie, gdzie w Wielki Piątek i Wielką Sobotę przemierza tutejsze ulice. Wysoką na trzy metry słomianą kukłę prowadzą dwaj halabardnicy. Za nimi podążają mieszkańcy oraz dzieci z drewnianymi kołatkami, pokrzykujące: kle, kle, kle !!! Pochód zaczyna się i kończy w strażnicy OSP, przed którą w Wielką Sobotę kukła Judasza zostaje spalona. Według podań, wraz z nim ginie zło, które mogłoby szkodzić miastu i jego mieszkańcom. W Wielki Piątek uczestnicy pochodu częstowani są tatarczówką – gorzką, regionalną nalewką, wykonaną na bazie kłącza tataraku, co ma przypominać podanie octu konającemu na krzyżu Jezusowi.
Okres od Wielkiego Czwartku do Niedzieli Zmartwychwstania Pańskiego zwany jest Triduum Paschalnym, w którym to wieczorami w kościołach dobywają się Misteria Paschalne – celebracja męki, śmierci i zmartwychwstania Jezusa Chrystusa. Dla katolików okres Trirduum jest najważniejszym wydarzeniem roku liturgicznego. W Wielki Czwartek odprawia się Mszę Wieczerzy Pańskiej, w Wielki Piątek Liturgię Męki Pańskiej, a w Wielką Sobotę Liturgiię Wigilii Paschalnej.
W Leśniakach (powiat będziński) wieczorem, przez cały okres Triduum, aż do mszy rezurekcyjnej odprawianej o 6 rano, słychać głośne wystrzały symbolizujące pękanie skał, na znak pamiątki głazu, którym przywalony był grób Jezusa. Pękanie skał zwiastuje więc jego zmartwychwstanie. Efekt wystrzały uzyskuje się dzięki reakcji chemicznej zachodzącej w przygotowanych do tego celu puszkach po farbie i bańkach na mleko.
Pękanie skał, Leśniaki, fot. R. Garstka
Pękanie skał, Leśniaki, fot. R. Garstka
W Stanicy (powiat Gliwicki), w Wielki Czwartek wieczorem rozpala się duże ogniska, od których dawniej chłopcy zapalali pochodnie zwane faklami i obchodzili z nimi pola, aby jak mówiono, wskazać Jezusowi drogę do wsi. Obecnie przy ogniskach dzieci i młodzież śpiewają pieśni wielkopostne, rozważają fragmenty Pisma Świętego, a w świetle pochodni szukają ukrytych na polu, drewnianych krzyżyków. Symbolizuje to poszukiwanie Jezusa w ogrodzie oliwnym.
W Wielki Czwartek, na znak żałoby we wszystkich kościołach milkną dzwony, następuje symboliczne „zawiązanie dzwonów”. Zastępują je drewniane kołatki, z którymi ministranci trzykrotnie obchodzą świątynie, przed rozpoczęciem wieczornego nabożeństwa. Uroczysta Msza Wieczerzy Pańskiej, rozpoczyna Święte Triduum Paschalne, czyli trzy ostatnie dni Wielkiego Tygodnia. W jej trakcie odbywa się obrzęd obmywania nóg dwunastu wybranym mężczyznom, na znak obmycia nóg dwunastu apostołów przez Jezusa. Msza kończy się zasłonięciem krzyży i przeniesieniem ciała Chrystusa (Najświętszego Sakramentu) do ciemnicy.
Najpopularniejszym zwyczajem wielkoczwartkowym, praktykowanym dawniej - a obecnie już sporadczynie - na wsi oraz w niektórych miastach Górnego Śląska, było chodzenie z tzw. klekotkami, klepaczkami, czy z grzechotkami - drewnianymi kołatkami. Kołatki takie stosowane są w kościele, zamiast dzwonków na znak żałoby, zdrady Judasza i początku męki Chrystusa. Używa się ich począwszy od połowy mszy czwartkowej, aż do południa Wielkiej Soboty. Z klekotkami chodzili dookoła kościoła oraz po wsi wyłącznie chłopcy (często ministranci). Zwykle w południe, a w niektórych wsiach aż trzykrotnie w ciągu dnia – rano, w południe i na wieczór. Dla biednych, była to kolejna okazja do otrzymania datku. Zwyczaj chodzenia z kołatkami powoli wymiera na Śląsku i współcześnie można go jeszcze spotkać w Roszkowie, Pietryszkowie i Borucinie. W Pietraszynie na czele klepoczy (chłopców) idzie hauptman z burdakiem, czyli instrumentem w kształcie skrzynki; zwyczaj ten zwie się tu klapaniem. W Borucinie natomiast – kłapaniem, a uczestnicy zwani kłapaczami chodzą tu z tragaczykiem (instrumentem w kształcie małej taczki).
Tragarczyki, fot. G Nowak
Ze wszystkich dni okresu wielkanocnego, włącznie z pierwszym i drugim dniem świąt, Wielki Piątek był dniem najbogatszym w obrzędy. Wiązały się z nim najliczniejsze przesądy ludowe. Spora ich część była „dopełnienem” obrzędowości kościelnej. Dramatyczne wydarzenia związane z ukrzyżowaniem Chrystusa oddziaływały na ludzką wyobraźnię. Wiele zabiegów wiązało się też z medycyną ludową i z codzienną pracą.
Na Śląsku Górnym i Cieszyńskim powszechnie praktykowanym zwyczajem było obrzędowe obmywanie się w rzece, strumyku, pobliskim stawie czy jeziorze. W niektórych miejscowościach zwyczaj ów, miał miejsce już w Wielki Czwartek. Dawniej istniał popularny przesąd, spotykany jeszcze dziś wśród najstarszego pokolenia, że w nocy z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek rozpoczynają się w przyrodzie cuda. O północy na pamiątkę krwawej ofiary Zbawiciela, woda zamienia się w wino. Wierzono także, że woda przemienia się w krew, mającą cudowne właściwości. Aby obmywanie się przyniosło pożądany skutek, należało przestrzegać szeregu nakazów i zakazów. W celu rozgrzania się po zimnej wielkopiątkowej kąpieli, każdy otrzymywał w domu kieliszek tatarczówki. Służył on także jako medykament na mdłości. Wierzono też, że aby się wyleczyć, chorzy na żołądek powinni zjeść pięć kawałków chrzanu, które symbolizowały pięć ran zadanych Chrystusowi po przybiciu do krzyża. Chrzan swoim ostrym smakiem miał przypominać ból, jaki rany te sprawiały. Obecnie zwyczaj obmywania możemy spotkać jedynie w kilku miejscowościach województwa śląskiego. W Sławkowie, gdzie nieopodal ulicy Browarnej znajduje się krzyż i źródło, w Wielki Piątek przed świtem, przychodzą okoliczni mieszkańcy, którzy modlą się przy krzyżu, piją zaczerpniętą wodę, obmywają twarz i ręce, zabierając ją także do domu, aby pozostali domownicy też mogli się w niej umyć. Mieszkańcy wierzą, że uchroni ich to przed chorobami. Także i w Brynicy (powiat tarnogórski), mieszkańcy przed świtem zdążają do rzeki Brynicy, w której się obmywają. Także w tej miejscowości zatyka się wciąż krzyżyki na polach, wierząc, że przyniesie to urodzaj i uchroni przed niekorzystnymi warunkami pogodowymi. Zwyczaj ten stosowano na Śląsku w celu zapewnienia sobie urodzaju. Palono – podobnie jak w Wielki Czwartek – próchno ze starego drewna i dymem okadzano pola oraz rozsiewano na nich popiół. Wynoszono krzyżyki wykonane z palmy uciętej w Niedzielę Palmową na pola, do pomieszczeń gospodarczych i na strychy. Miały one chronić np. przed gradobiciem. Zwyczaj zatykania na polach krzyżyków jest ciągle dość popularny na terenie Górnego Śląska. Jego interpretacja jest jednak różna. Zdaniem niektórych rolników, krzyżyki chronią przed szkodnikami (Kochłowice, okolice Zabrza) i zwiększają plony, według innych zapobiegają gradobiciu (Wieszowa, gmina Zbrosławice).
Zachowanie ścisłego postu w dzień śmierci Chrystusa miało zapewnić zdrowie przez cały rok. Należało przez cały dzień uczciwie pracować; nie wolno było próżnować.
Współcześnie większości wierzeń i przesądów już się nie praktykuje. Sporadycznie spotkać można zwyczaj obmywania się w rzece, czy stawiania krzyżyków palmowych. Dość powszechnym staropolskim zwyczajem, kultywowanym przez Kościół, jest odwiedzanie grobu Chrystusa. Ma miejsce wówczas czuwanie przy bożym grobie i organizowanie przy nim straży. Są to jedyne, pozostałe do dziś relikty widowisk pasyjnych, które w dawniejszych wiekach odbywały się w świątyniach. Niegdyś pięć osób (w tym zakonników), odgrywających pierwotnie role trzech Marii i dwóch apostołów – Piotra i Jana zastąpili w późniejszych wiekach klerycy i ministranci, a współcześnie – ministranci, harcerze, strażacy, a przede wszystkim sami wierni, odbywający straż grupami. Na Górnym Śląsku możemy także w straży zobaczyć górników.
Turki, Koziegłówki, fot. R. Garstka
Nietypowy i jedyny w swoim rodzaju zwyczaj trzymania wachty praktykowany jest w niewielkiej jurajskiej miejscowość Koziegłówki, w której od ponad stu lat w sanktuarium pw. Św. Antoniego w okresie wielkanocnym organizowane są straże grobowe tzw. Turki. Kolorowe postaci w maskach, trzymają warty przy grobie Chrystusa od Wielkiego Piątku, aż do rezurekcji, kiedy to na słowa kapłana: Chrystus zmartwychwstał, padają na ziemię. Później idą w procesji wokół kościoła. Po nabożeństwie, prezentują się podczas parady, w trakcie której zaczepiają młode dziewczyny, trącające je w stopy długimi pikami. Strażami dowodzi marszałek, który jako jedyny nie nosi maski. Zwyczaj ten przeniesiony został również do pobliskich miejscowości Winowna i Lgoty Mokrzesz.
Turki, Koziegłówki, fot. R. Garstka
Turki, Koziegłówki, fot. R. Garstka
W Wielką Sobotę od wieków praktykuje się święcenie ognia, wody, oraz potraw przygotowanych do spożycia w święta. Poświęcenie nowego ognia, symbolizujące światło Chrystusa, zostało przejęte przez Kościół z dawnych zwyczajów pogańskich, kiedy to ogień był dla ludzi środkiem odstraszającym złe moce i symbolem oczyszczającym. Dopiero od ok XII w, powszechnie wprowadzano je w Europie do liturgii wielkosobotniego nabożeństwa. Po poświęceniu ognia kapłan zapala świecę paschalną, a od niej wierni zapalają przyniesione z domów świece. Podczas wielkosobotniego nabożeństwa, po słowach: Gloria „rozwiązują się” też dzwony.
Wielka Sobota, Będzin 2014, fot. R. Garstka
Nabożeństwo wielkosobotnie zwane Liturgią Wigilii Paschalnej rozpoczyna się od rozpalenia i poświęcenia ognia. Ceremonia ta odbywa się przed kościołem, gdzie wznieca się ogniska, od których zostaje zapalony paschał wnoszony uroczyście do ciemnej świątyni. Niegdyś lud wkładał do poświęconego ognia dłuższe kawałki drewna i po ich opaleniu zabierał je do domu. Na przeważającym obszarze Górnego Śląska znany był, a w niektórych rejonach nadal praktykowany jest zwyczaj robienia z owych drewienek krzyżyków. Krzyżyki te zatyka się po wielkanocnych nieszporach na okolicznych polach, w celu zapewnienia sobie urodzaju. Drugim obrzędem mającym miejsce w czasie Liturgii Wigilii Paschalnej, jest święcenie wody. Kościół święci ją na swój użytek m.in. do chrztu oraz dla potrzeb wiernych. Ludzie zaś napełniają wodą butelki i inne naczynia zanosząc je do domów. Święci się nią np. w czasie świąt wielkanocnych potrawy, izby. W Beskidzie Śląskim służyła ona np. do chrztu dzieci jeszcze nie narodzonych, przebywających w łonie matki i słabych niemowląt. Stosowana była też do kropienia umierających; błogosławiło się nią również także młodą parę przed wyjściem z domu do ślubu. Kult wody niezbędnej do wegetacji i urodzaju, podobnie jak kult ognia, wyrósł z podłoża pogańskiego. Kościół dopełnił go treścią religijną i poprzez włączenie do swojej liturgii usankcjonował stare wierzenia.
Wielka Sobota od średniowiecza była w Polsce dniem święcenia potraw wielkanocnych. Obrzęd ten odbywał się także w pierwsze święto Wielkanocy, tuż po rezurekcji lub po południu; jednak z reguły, święcenie potraw miało miejsce w kościele po porannym nabożeństwie. W obrzędzie uczestniczyły i wciąż uczestniczą rzesze wiernych.
Wielka Sobota - poswiecenie pokarmów w Siemonii, fot. R. Garstka
Do zamożniejszych gospodarzy oraz dworów szlacheckich, przybywał osobiście kapłan, który święcił pokarmy. Na święcone składały się: jaja (symbol życia, uosobienie energii życiowej), chrzan (symbol męki Chrystusa), chleb, sól, ser, masło, szynka, kiełbasy i ciasta. Świecone wciąż jest praktykowane przez ludność górnośląską tak powszechnie jak i w całej Polsce. Trzeba zaznaczyć, że ludność niemiecka zamieszkująca dawniej tereny Śląska nie znała tego obrzędu, ponieważ Niemcy go nie praktykowali. Święcone znane było też w niektórych wsiach Śląska Cieszyńskiego. Na łamach „Zarania Śląskiego” (1938r.) przedstawiono ten zwyczaj następująco: Podczas gdy młodzież, a głównie dziewczęta, zajęta jest sporządzaniem kroszonek, gospodyni nie próżnuje, ale krząta się pilnie koło świątecznego pieczywa. Wśród tego pieczywa poczesne miejsce zajmują tzw. „świenceniki”, to jest dwa pszenne chleby, naznaczone krzyżem (…) Wieczorem po powrocie z rezurekcji pakuje gospodyni do koszyka „świenceniki”, kiełbasę, szynkę, jajka, chrzan itp. gdyż rano w niedzielę pójdą z tym wszystkim wystrojone dziewczęta do kościoła, aby dary Boże poświęcić. Przyniesione święcone obnosi się trzy razy dookoła domu, aby chleba w ciągu całego roku nie zabrakło. W niektórych wsiach święci się święcone w niedzielę, w niektórych robi się to jeszcze w sobotę rano.”
W przemysłowej części Górnego Śląska nie znano święconego, głównie dlatego, że robotnicy podążając za nowoczesnością nie przykładali zbyt wielkiej wagi do obrzędów i tradycji ludowej.
Obecnie święcone potrawy są skromne i ograniczają się już tylko do symbolicznej ilości. W koszyczku pojawiają się nadal: kawałek chleba, wędliny, jajka (kroszonki), chrzan, pieprz, sól, masło (rzadziej ser) oraz kawałek ciasta i słodycze. Zapewne pod wpływem ludności miejskiej do święcenia - szczególnie dzieciom - daje się zajączki i baranki z cukru, czekolady, ciasta czy marcepanu. Koszyczek jest mały, przystrojony zielonym akcentem (bukszpanem, asparagusem); dawniej bywało, że święcone z jednego domu niosły do kościoła 2 osoby, bo jednej byłoby za ciężko! W Sączowie (pow. będziński), tradycyjnym zwyczajem pokarmy świeci się w przydrożnych kapliczkach, zaś w Siemoni w wyznaczonym do tego domu i remizie strażackiej. W Połomi (pow. wodzisławski) gospodynie pieką święcelnik, czyli ciasto drożdżowe nadziewane wędlinami, które jest charakterystyczną dla tej miejscowości potrawą wielkanocną.
Wielka Sobota - poswiecenie pokarmów w Sączowie, fot. R. Garstka
Jak już wspominaliśmy, do podstawowych składników święconego zalicza się jajko, które od czasów średniowiecza znajdziemy w obrzędach wielkanocnych. Dalekiej przeszłości sięga też sztuka zdobienia jaj, znana Słowianom już w IX wieku. O zabawach z malowanymi jajkami wzmiankuje XIII-wieczna kronika Wincentego Kadłubka. Dla nauki wciąż jednak nie jest oczywista geneza praktyk i wierzeń związanych z jajkami. Wiąże się ją m.in. z magią i kultem zmarłych. Prawdopodobnie jest to spuścizna wywodząca się jeszcze ze starożytnej obrzędowości. Grecy i Rzymianie używali ufarbowanych na kolor czerwony jaj do składania ofiar pośmiertnych oraz jako środka oczyszczającego. Z czasem, w miarę postępu cywilizacji, pierwotne magiczne ich funkcje uległy zapomnieniu. Współcześnie mają już one tylko znaczenie dekoracyjne. Wspomnieniem dawnych obrzędów jest m.in. zwyczaj zakopywania skorupek poświęconych pisanek w ziemi w dniu pierwszego wypasu bydła, aby zapewnić dużą mleczność krów, zatykanie skorupkami kretowisk, czy dzielenie się jajkiem na Wielkanoc i składanie sobie życzeń. Te ostatnie, a więc dzielenie się jajkiem, jest nadal żywo praktykowane.
Pisanki, fot. R. Garstka
Sztuka pisankarska (kroszonkarska) była powszechnie znana na całym Śląsku i nadal jest popularna. Odznacza się wysokim poziomem technicznym i nieprzeciętnymi walorami artystycznymi. Do dzisiaj istnieją specjalne techniki zdobnicze, metody barwienia oraz regionalna ornamentyka. Znana jest głównie: technika jednobarwnego malowania tzw. batikowa, wytrawiająca i rytownicza. Najpopularniejszą z nich jest technika jednobarwnego malowania. Tak powstałe malowane jajka zwane są kroszonkami. Najstarsze kroszonki śląskie, zdobione woskiem w linie geometryczne, wykonane zostały techniką batikową, uchodzącą za najprostszą (wykonywanie woskowego wzoru przy pomocy blaszanego lejka przed ufarbowaniem jajka). Młodszym sposobem jest wyskrobywanie ornamentu (najczęściej roślinnego) przy pomocy ostrego narzędzia na zabarwionej skorupce jajka. Według opinii miejscowych pisankarek, technika rytownicza daje najładniejsze efekty. Najrzadziej spotyka się jednak technikę wytrawiania ornamentów przy pomocy kwasu. Istnieje także sposób zdobienia kroszonek łączący technikę batikową i rytowniczą. Do barwienia jaj używano powszechnie niemal do samego końca XIX w. barwników naturalnych pochodzenia roślinnego. Liczne zestawienie owych barwników może świadczyć o pomysłowości ludowych artystów. Do farbowania używało się często łupin cebuli (tzw. cebulanka, dająca kolor żółty w różnych odcieniach jest barwnikiem ciągle chętnie stosowanym). Innymi tradycyjnymi barwnikami są: pędy młodej pszenicy lub żyta (kolory od żółtego do zielonego), kory dębu, olszy, brzozy (kolor brązu i czerni). Modne też stały się farby naturalne kupne, do których należą barwniki uzyskane z wygotowanych wiór drzewa brazylijskiego, nazywane przez ludność brezulką, czy brazylką (kolor czarny i czerwony). Obecnie można też kupić farby chemiczne dające różne możliwości zdobnicze. Dawniej najmodniejsze na Śląsku były kroszonki czerwone i brązowe, później modne stały się czarne. Można więc powiedzieć, że gusta nabywców (szczególnie miejskich) zmieniają upodobania estetyczne pisankarzy. Współcześnie mówi się o przemyśle kroszonkarskim, w którym mamy specjalistki masowo wykonujące pisanki właśnie na sprzedaż. Jednak oczywistym jest, że dla własnego użytku wykonuje się kroszonki według indywidualnych przyzwyczajeń. Tak więc, każda gospodyni zdobi je według swoich własnych upodobań czy zgodnie z tradycją.
Wielką Sobotę lud spędzał przede wszystkim w domu. Gospodynie i dziewczęta przygotowywały święcone, kroszonki, oraz piekły kołocze, babki, buchty i baranki. Chłopcy w tym dniu przygotowywali się do śmiergustu (śmingusu), sporządzając z dzikiego bzu sikawki, a z witek wikliny pletli karbacze, zaś młodzież w miastach zaopatrywała się w perfumy i wody kolońskie. Dzieci wykorzystywały sobotnie dopołudnie na ostatnie obchodzenie domów z klekotkami. Jeszcze w latach międzywojennych na Śląsku Cieszyńskim, gdy w kościele po Gloria zabrzmiały ponownie dzwony, gospodarze burzyli na ule (ruszali ulami), aby pszczoły dawały dużo miodu; potrząsali również drzewami owocowymi, żeby był dobry urodzaj. Dziewczęta wyjątkowo starannie i długo myły się zimną wodą, wierząc, że będą przez cały rok zdrowe, silne i piękne.
Tam, gdzie rezurekcja przypadała na wielkosobotni wieczór, dzień kończono uroczystą, wspólną kolacją, poprzedzoną głośną modlitwą. Spożywano wtedy tylko pokarmy poświęcone w kościele. Współcześnie uroczystości rezurekcyjne z reguły odbywają się wczesnym rankiem w pierwszy dzień Wielkanocy, zwaną Niedzielą Zmartwychwstania Pańskiego.
Rezurekcja, Koziegłówki, fot. R. Garstka
Święta Wielkanocne cechuje ciągle żywa wśród ludności obrzędowość. Niedziela wielkanocna, miała na ogół przebieg uroczysty i dostojny, podobnie jak pierwsze święto Bożego Narodzenia, które spędzano wyłącznie w rodzinnym gronie. Tak i w Wielkanoc w dalszym ciągu przestrzega się tej zasady.
Pierwszym, ciągle powszechnym obrzędem jest odbywająca się wczesnym rankiem rezurekcja. Z XIX-wiecznych zapisów wiemy, że w niektórych rejonach Śląska m.in. na Śląsku Cieszyńskim, ludzie jeszcze przed uroczystościami kościelnymi wychodzili przed zagrody lub udawali się na szczyty pobliskich wzgórz, aby obserwować słońce. Wierzono, że w Wielką Niedzielę, w momencie wschodu słońca można zobaczyć Zbawiciela, który w postaci baranka wielkanocnego pojawia się na „drewnianej tarczy słonecznej”. Lud cieszyński żywił przekonanie, że w tym szczególnym dniu słońce skacze z radości, a umarli przewracają się w grobach, stąd niektórzy ludzie udawali się na cmentarze, aby posłuchać szelestu, wydobywającego się spod ziemi. Były to prawdopodobnie elementy prastarego kultu solarnego.
Pisanki, fot. R. Garstka
Popularny w innych rejonach Polski zwyczaj dzielenia się jajkiem i składania sobie życzeń tuż przed wielkanocnym śniadaniem nie był na Śląsku powszechnie znany. Praktykowano go jednak w licznych wsiach Opolszczyzny oraz w Cieszyńskiem. Były miejsca, gdzie dzielenie odbywało się wg kolejności: pierwszy gospodarz dzielił się z żoną, następnie z dziećmi według starszeństwa, w końcu ze służbą. „Łąmiąc się” wielkanocnym jajkiem, życzono sobie zdrowia, szczęścia i pomyślności.
Do śniadania zasiadano ochoczo, bowiem wszystkim doskwierał długi post; ponadto kusił suto zastawiony stół świąteczny. Starano się spożywać wyłącznie poświęcone potrawy. Obecnie zwyczaju tego się już nie respektuje. Najdawniejsze źródła opisujące folklor wymieniają chleb, sól, jajka, wędzonkę, chrzan i wino, a także pieczone ciasta świąteczne (strucle, babki) jako obrzędowe jadło wielkanocne Górnoślązaków. Podawano też w opisach pieczone mięso (przyrządzone nieraz w postaci baranka wielkanocnego), masło i szynkę. Na Śląsku Cieszyńskim podczas śniadania wielkanocnego spożywano prócz jajek tzw. szołdry lub murzyny, czyli wędzone mięso (kiełbasę, wędlinę) zapiekane w białym cieście. Każdy otrzymywał swoją szołdrę – największą gospodarz (ojciec), najpiękniejsze zaś dziewczęta. Niedziela Wielkanocna była dniem odpoczynku od wszystkich (nawet dla służby). Czas spędzano w kościeli i w rodzinnym gronie. Tylko gospodarz z małym synem lub wnukiem wychodził na pole z krzyżykami palmowymi i wbijał je w jego krańce, by zapewnić bogate plony.
Obiad w obydwa święta przypominał tradycyjny obiad niedzielny. Ulubionymi daniami wielu górnośląskich rodzin są nadal tzw. polskie kluski z sosem oraz rosół z makaronem (nudlami). W Cieszyńskiem świąteczny obiad był bardzo wystawny. Podawano do stołu pieczone jagnię lub koźlę. Nie wszędzie jednak spożywano w Wielkanoc obiad i nie ma się co dziwić, gdyż po obfitym śniadaniu nie ma się najzwyczajniej w świecie ochoty na kolejny suty posiłek. W skład tradycyjnej górnośląskiej kolacji świątecznej wchodziły najczęściej kołoce (kołce) i kawa z mlekiem. Innym zwyczajem związanym z obrzędowym spożywaniem jajka, praktykowanym jeszcze na początku XX w. w niektórych wsiach polskiego Zaolzia, było smażenie (w drugie święto) jajecznicy pod lasem lub na łące. Uczta kończyła się śpiewaniem i tańcami przy ognisku. Jajecznica była też tradycyjną potrawą śniadania wielkanocnego w Beskidzie Śląskim, także i na Górnym Śląsku, w pierwszy dzień świąt spożywano jajecznicę zrobioną z kraszanek.
Podobnie jak w innych regionach Polski, i na Śląsku przy spożywaniu świeconego przestrzegano zasady, żeby potraw tych nie wyrzucać. Jajko poświęcone musiało być spożyte do ostatniej kruszyny. Nie zjedzone okruszki należało spalić; skorupki jaj zakopywano w ogródku, żeby wszystko dobrze rosło. Nieraz też dawano je kurom, aby „dobrze niosły”. Dodawano też do paszy zwierzętom kawałki ciasta wielkanocnego lub resztek ze śniadania.
Ze świętami wielkanocnymi na Śląsku wiąże się szereg zabaw i zwyczajów, w których uczestniczą zarówno dzieci jak i dorośli. Współcześnie ocalała tylko część z nich, choć trudno mówić o specyficznie śląskich zwyczajach.
Zabawą dziecięcą, która niemal od wieków utrzymała się w całej Polsce jest szukanie zajączka (lub malowanych jajek). Przypuszcza się, że jest to zwyczaj zaczerpnięty z kultury niemieckiej, który na Śląsku pojawił się po pierwszej wojnie światowej. Polega on na ukryciu przez rodziców w ogródku, na łące lub w przyległym lesie „gniazda zajączka z jajkami”, z kraszankami, lub z łakociami. Na jego poszukiwanie udają się dzieci po wielkanocnym śniadaniu. Współcześnie zajączek jest powszechnie znany z chowania w domu prezentu dla dzieci, który trzeba odnaleźć. Rodziny, które mają domy, ciągle chętnie starym zwyczajem ukrywają prezenty w ogrodzie.
W całkowite zapomnienie poszła natomiast zabawa chłopięca, zwana na Śląsku „kulaniem jajec z górki”. Polegała ona na staczaniu z góry (po ziemi czy desce) jajka-kroszonki w kierunku wgłębienia (ducki) wyżłobionego w ziemi. Wygrywał ten, którego jajko trafiło do ducki. Nagrodą były wszystkie jajka, które potoczyły się w innym kierunku. Zabawa ta miała miejsce w pierwszy lub drugi dzień Wielkanocy. Jej istnienie w Polsce poświadczają staropolskie przekazy, nazywając ją pierwotnie walatką. Niemieccy etnografowie wskazywali na słowiański charakter tej zabawy. Znana była także na Dolnym Śląsku i Łużycach. Po II wojnie światowej, na Śląsku zaczęła się pojawiać zabawa polegająca na stukaniu jajek (kraszanek). Zwyciężał ten, którego jajko pozostało całe. Młodzież poznała ten zwyczaj dzięki przybyłym na tereny Śląska osadnikom i repatriantom.
Wielkanocna procesja konna, Bieńkowice, fot. Zamek Piastowski w Raciborzu
Zwyczajem, który przetrwał do dnia dzisiejszego, praktykowanym już w niewielu wsiach Górnego Śląska, jest objeżdżanie pól na koniach przez gospodarzy w pierwsze lub drugie święto Wielkanocy. Początków zwyczaju procesji konnych niektórzy dopatrują się w średniowieczu, jednak na Śląsku poświadczone tradycją spotykane są dopiero od XIX w. Zwyczaj ten jest ciągle żywy jest w okolicach Rybnika i Raciborza oraz w powiecie gliwickim (Ostropie i Wójtowej Wsi). W drugi dzień świąt gospodarze udawali się z procesją, ze śpiewami na przystrojonych koniach, na objazd swoich włości. Na granicy obydwu wsi wymieniali między sobą chorągwie kościelne i krzyże. Uczestnicy procesji przyjmowani byli następnie w kościele przez proboszcza udzielał im błogosławieństwa. Celem procesji było poznawanie granic wsi i poszczególnych pól. W Ostropie w dalszym ciągu można spotkać procesję konną. Także i w Raciborskiem tj. Bieńkowicach i Pietrowicach Wielkich do dnia dzisiejszego można spotkać wielkanocną procesję konną. Zwyczaj procesji w Pietrowicach Wielkich opisał w pierwszych lat XX w. J. Gregor: „w wielkanocny poniedziałek gromadzili się jeźdźcy przed kościołem ok godz. 13.00. Za krzyżem na czele procesji i za chorągwiami jechali najpierw synowie i pachołkowie chłopscy, a dopiero za nimi żonaci mężczyźni. Pochód kierował się do kościoła św. Krzyża, położonego w polu, opodal drogi prowadzącej do Kietrza. Po odprawieniu modlitw (różańca i litanii) ok. godziny 16.00 procesja wracała skrajem pól pietrowickich do kościoła parafialnego, na nabożeństwo. Dawniej pochody takie kończyły się wyścigami konnymi. Władze zakazały jednak, gdyż często dochodziło do kłótni i zgorszenia. W Bieńkowicach wyścigi wszakże trwały nadal, ale w zreformowanej postaci.”
Wielkanocna procesja konna, Pietrowice Wielkie, fot. Zamek Piastowski w Raciborzu
Oprócz charakteru agrarnego, zwyczaj procesji konnej przed wojną nabierał także cech uroczystości patriotycznej (polskiej). Przykładem takim jest Wójtowa Wieś koło Gliwic, do której w poniedziałek wielkanocny zjeżdżali na koniach rolnicy z Gliwic, Ostropy i Trynku, aby wziąć udział w procesji zwanej „chodzenie z Panem Bogiem”. W czasie pochodu śpiewano polskie pieśni. L. Dubiel pisze, że „Aby zlikwidować tę polską procesję, władze niemieckie w 1937 r. zorganizowały identyczną niemiecką imprezę, ściągając na nią niemieckich osadników z sąsiedniego Bojkowa. Z pomocą wojska, które dostarczyło koni i w asyście bojówek SA, pochód ten przeszedł tradycyjnym szlakiem polskiej procesji.” Współczesne badania terenowe potwierdziły żywotność procesji konnych w Raciborzu-Sudule, Zawadzie Książęcej, Bieńkowicach, Studziennej, Sternalicach, Pietrowicach Wielkich i Ostropie.
Wielkanocna procesja konna, Pietrowice Wielkie, fot. Zamek Piastowski w Raciborzu
Wielkanocna procesja konna, Bieńkowice, fot. Zamek Piastowski w Raciborzu
W Ostropie, w Poniedziałek Wielkanocny spod kościoła pw. Ducha Świętego, wyrusza konna procesja, której trasa wiedzie od wschodniej do zachodniej granicy miejscowości. Jeźdźców zdobią wieńce wykonane z bukszpanów i kwiatów. Przemierzając okoliczne pola i ulice, odmawiają modlitwy o dobre zbiory. Procesja kończy się nabożeństwem, zaś po nim jeźdźcy tradycyjnie rzucają na krzyż misyjny wieńce. Wedle tradycji, kawaler, którego wieniec zawiśnie na krzyżu, jeszcze w tym samym roku spotka wybrankę swego serca. Podobnie i w Pietrowicach Wielkich gdzie wielkanocna procesja konna, zwana tu Osterreiten, przemierza miejscowe pola, modląc się o urodzaj i wszelką pomyślność. Procesja rozpoczyna się w południe przed kościołem parafialnym i kieruje się do kościółka pw. Świętego Krzyża, skąd po zakończonym nabożeństwie rusza na objazd pół.
Poniedziałek wielkanocny kontrastował swym charakterem z poprzednim dniem. Bawiono się głośno, ucztowano i wzajemnie odwiedzano. Dawniej folkloryści stwierdzili, że był to „najmokrzejszy i najradośniejszy dzień w całym roku”, a to za sprawą zwyczaju oblewania dziewcząt i kobiet wodą. Zwyczaj ten ma długowieczną historię i na całym Śląsku jak i w innych regionach kraju ciągle jest popularny. Bywa nazywamy dyngusem, śmigusem, śmirgustem, sikaczem, laniem , lanym poniedziałkiem czy po prostu śmigusem-dyngusem. Jego początki sięgają jeszcze czasów pogaństwa. Przypuszcza się, że swoje korzenie śmigus-dyngus ma w dawnym święcie agralnym. Wedle wiosennych zwyczajów, obrzędowe polewanie czy rozpryskiwanie wody miało charakter wegetacyjny i głębszy sens obrzędowy. Chodziło o sprowokowanie lub zaklęcie przyrody, aby ta sprzyjała ludziom i ich pracy na roli. Kościół nadał i temu zwyczajowi zabarwienie chrześcijańskie, wiążąc go z największym świętem roku kalendarzowego. Było to jednak możliwe dopiero po długich próbach zwalczania zwyczaju, który w przeszłości był często przyczyną ciężkich zachorowań, a nawet zgonów kobiet – zwłaszcza dziewcząt – oblewanych, czy raczej nurzanych i pławionych w zimniej wodzie. Mimo wielokrotnych zakazów ze strony władz administracyjnych, wydawanych w XIX w. śmigus-dyngus przetrwał do dziś, choć jego forma została złagodzona i „ucywilizowana”.
Obydwa terminy dyngus i śmigus, pierwotnie oznaczające odmienne zwyczaje (dyngować – otrzymywać wykup, śmigus – uderzanie gałązką wierzbową i oblewanie wodą), przybrały wspólne znaczenie. Zwyczaje uległy połączeniu tj. polewanie wodą i chłostanie (uderzanie) gałązkami oraz obdarowywanie polewających. Nie wszędzie na Śląsku obrzędowa chłosta witkami wierzby lub brzozy była znana. Najszerzej stosowano ją i nadal się stosuje na Śląsku Cieszyńskim. W Beskidzie Śląskim na początku XX w. chłopcy smagali dziewczyny po nogach słodkim drzewem, tj. pędami trzciny cukrowej. Za poczęstunek wódką w gospodzie chłopcy oddawali swoje rózgi wybranym dziewczętom, które na znak wzajemności powinny były zjeść słodkie drzewko (tereny Brennej, Istebnej). Polewaniu z sikawek, wiader, butelek itp. towarzyszyły głośne piski oblewanych gospodyń i dziewcząt. Śmierguśników w Cieszyńskiem najczęściej zapraszano do izby, w której częstowano ich rozolką (wódką) i drożdżowym ciastem. Dziewczęta ofiarowywały swoim kawalerom murzyny oraz malowane jajka. Kroszonkami rewanżowały się także młode damy na obszarze całego Śląska. Chłopcy szczególnie chętnie odwiedzali domy, w których mieszkały urodziwe dziewczęta. Co ciekawe, dyngus często stawał się początkiem oficjalnych zalot. W ten sposób obrzęd nabierał dodatkowego znaczenia społecznego. W niektórych pieśniach ludowych można się go dopatrzyć:
„Przyszliśmy tu po śmierguście,
Jeno nos do izby puście,
Piyknie dziołchy polejemy,
Podłogi nie zalejemy.
Dajcie jajca malowane
I kołoczki cukrowane,
Dajcie jajce pięć,
A byda wasz zięć”.
Polanie wodą, nawet przesadne, uważane było powszechnie przez dziewczęta (i całą wiejską społeczność) za wyróżnienie i przejaw sympatii, podobania się i ogólnego uznania. Pominięcie przez dynguśników domu, w którym niekoniecznie mieszkała panna na wydaniu, uchodziło za dyshonor względem domowników. Tu widzimy, że dyngus był przejawem swoistej oceny moralnej ludzi.
Chociaż dyngusu (tj. oblewania wodą kobiet, a więc sił rodzących) w jego pierwotnym, oczyszczającym znaczeniu nikt już nie pamięta, to jednak w dawniejszych przekazach można doszukać się przeświadczenia o tym, iż lud przypisywał tymże praktykom również głębsze znaczenie. Wiązano z nim szereg wróżb i przesądów. Na Śląsku Cieszyńskim był znany przesąd, że każda dziewczyna na wydaniu, która została polana wodą i wysuszona karwaczem, jeszcze tego roku wyjdzie za mąż. Sądzono również, iż każda wyśmiergustowana dziewczyna będzie cały rok ‘zdrowa jak ryba’. Jeszcze z początku XX wieku wierzono też, że chłopak, który pierwszy oblał dziewczynę, miał zostać jej mężem. Dlatego też konkurent starał się przyjść do wybranki swego serca na śmigus pierwszy, aby nikt go nie uprzedził! Ludzie wierzyli też, że rodzinę spotka szczęście, gdy pierwszym człowiekiem, który w śmigus wejdzie do domu będzie młody chłopiec.
Złagodzenie zwyczaju oblewania nastąpiło dopiero w XIX w., choć nadal, głównie na wsiach, kontynuowane jest oblewanie do suchej nitki. W miastach zwykłą wodę zastępowano perfumami lub wodą kwiatową. Perfumów używali głównie kawalerowie odwiedzający domu swoich narzeczonych oraz ludzie dojrzali wiekiem.
W Cieszyńskiem polywocy, zwykle chodzili od domu do domu lub jeździli wozem drabiniastym ustrojonym zielonymi gałązkami brzozowymi oraz kolorowymi wstążkami. Bywali i tacy, którzy wozili ze sobą katarynkę, aby muzyką zwiastować swoje przybycie. Wygrywali także na akordeonie, skrzypcach lub trąbce.
Na całym Śląsku, w podzięce za dyngowanie, tradycyjnie obdarowywano wszystkich głównie jajkami. Za wielkie uchybienie tradycji poczytywano fakt niepodarowania kroszonki polewającemu. Dla chłopca był to powód do śmiertelnej obrazy, dlatego w domach, w których było więcej panien, trzeba było naszykować nieraz około 100-150 jaj! Kroszonki pełniły często ważną rolę w nawiązywaniu bliższych kontaktów pomiędzy chłopcem a dziewczyną. Wypisywano, czy wyskrobywano na nich różne sentencje i deklaracje miłosne.
Śmiergustnicy, fot. arch. MGOK Wilamowice
Dyngus, dawniej bardzo widowiskowy, stał się współcześnie wesołą zabawą przede wszystkim wyrostków, młodzieży, która biega w poniedziałek wielkanocny do południa po podwórkach, drogach itp. z butelkami wody i polewała nią wszystkich napotkanych ludzi, głównie jednak dziewczyny. Ostatnimi czasy jednak zwyczaj ten powoli w Polsce zanika. Związane jest to zapewne z powolnym, postępującym odchodzeniem od tradycji, postępem cywilizacyjnym i przyjmowaniem nowych standardów życia. Już w drugiej połowie ubiegłego wieku zaobserwowano, że gospodynie niechętnie dopuszczają do oblewania dziewcząt wodą w mieszkaniach w trosce o podłogi, dywany i meble. Dlatego często same przynosiły chłopcom kroszonkę, a panna w tym czasie siedziała zamknięta w pokoju. Teraz już tylko dzieci i sporadycznie młodzież biega z wiadrami i butelkami oblewając siebie nawzajem i coraz rzadziej napotkanych ludzi. Choć w Wilamowicach do dziś kultywowany jest zwyczaj Śmiergustników – barwnych, zamaskowanych postaci, które w wielkanocny wieczór rozpoczynają swój obchód po Wilamowicach. Śmiergustnicy odwiedzając swoje dziewczyny, rodziny i znajomych. Pod osłoną nocy zdejmują i przenoszą w inne miejsce furtki, bramy i inne przedmioty. W Poniedziałek Wielkanocny spotykają się na rynku i oblewają wodą, a nawet zanurzają w wannach wychodzące z kościoła dziewczyny!
Śmiergustnicy, fot. arch. MGOK Wilamowice
Na temat genezy dyngusa odnotowano dwie interpretacje. Pierwsza z nich sugeruje, że na wieść o zmartwychwstaniu Chrystusa zbierały się kobiety i opowiadały sobie o tym wydarzeniu; wówczas Żydzi kazali rozpędzić je wodą i bić rózgami. Według drugiej – nagłe i masowe nawrócenie się Polski w wiekach średnich spowodowało gromadne chrzty święte, podczas których polewano wodą świeconą; na pamiątkę tego faktu obchodzono dyngus. Choć to ostatnie wyjaśnienie nie znalazło uznania wśród ludowych informatorów.
Dopełnieniem zwyczajów wielkanocnych był babski śmiergust, czyli wtorkowy rewanż dziewcząt za lany poniedziałek. Obecnie zapominany całkowicie.
W ścisłym związku z dyngusem pozostaje zwyczaj chodzenia z kokotkiem (kogutkiem), popularny niegdyś na Górnym Śląsku. A przebieg tego obrzędu wyglądał tak: „na małym dwukołowym wózku umieszczano okrągłą drewnianą tarczę obrotową (ok. 1 m średnicy), w której środku znajdował się wykonany z drewna i oblepiony pierzem kogut. Jego plastyczną figurkę nabijano na słupek przymocowany do tarczy, którą chłopcy, wraz z toczeniem się wózka, mogli okręcać ręcznie lub mechanicznie. Na platformie umieszczano przeważnie jeszcze strojnie ubraną parę lalek lub trzy pary taneczne, wykonane z drewna. W niektórych wsiach kokotka obnoszono na rękach. Odwiedzano z nim po kolei wszystkie gospodarstwa. Za pieśni pokutne - nawiązujące do męki Pańskiej - oraz za wesołe piosenki dyngusowe młodzi chłopcy otrzymywali najczęściej kroszonki lub drobne datki. Z kokotkiem chodziło zazwyczaj kilku chłopców (w okolicach Wodzisławia Śląskiego jeszcze w połowie XX wieku). Nikt już nie pamięta dawnego magicznego sensu obnoszenia ptaka po wsi, tj. przywoływania i witania wiosny. Później nadano mu interpretację religijną: kogutek symbolizuje radosne zmartwychwstanie Pańskie.
W poniedziałek świąteczny równolegle z dyngusem, odbywał się dawniej w niektórych rejonach Śląska, zwłaszcza Cieszyńskiego, obrzęd obnoszenia po wsi tzw. goiczka (moika, latorośli, nowego latka). Z początku zwyczaj ten miał miejsce w niedzielę marzanią i łączył się ze zwyczajem topienia bałwana. Cieszyńskie, nie mające poza nielicznymi wypadkami marzanny, do dziś kultywuje, zwyczaj chodzenia z gaikiem. Niegdyś brały w nim udziału kobiety i młode dziewczęta - dziś udział w biorą małe dziewczynki odświętnie ubrane, często w stroje ludowe z wiankami na głowach. Chodziły trojkami z małą jodełką (choinką) ustrojoną różnobarwnymi wstążkami, dzwoneczkami, malowanymi wydmuszkami oraz kwiatami z bibuły. Drzewko niosła dziewczyna stojąca po środku, a dwie pozostałe asystowały jej i śpiewały specjalne pieśni. Goiczarki chodzące od domu do domu, zwykle zatrzymywały się przed wejściowymi drzwiami lub pod oknami, potrząsały choinką i śpiewały:
„Dej Pón Bóg dobry dzień. Pod nasze okienko
Przyszliśmy powitać was, miła gaździnko.
Goiczek zielony, pięknie przystrojony”.
W kolejnych zwrotkach chwalono majątek i urodę gospodarzy, pracowitość służby, składano też życzenia dobrych urodzajów, a wreszcie proszono o jakiś podarek za śpiewanie. Goiczarki otrzymywały jajka, kawałek szołdry albo drobne datki pieniężne, którymi dzieliły się między sobą. Obecnie zwyczaj ten zamiera całkowicie, choć np. poprzez instytucje kulturalne, szkoły, zespoły folklorystyczne, czyni się starania aby go ponownie ożywić.
Wraz z rozwojem cywilizacji i urbanizacji górnośląskiej wsi, wiele obrzędów poszło w zapomnienie. Niektóre wszakże – głównie dzięki ich powiązaniu z kościelnym świętem zmartwychwstania – trwają do dziś, nieraz w zmodyfikowanym i skromniejszym kształcie.
Źródło: