Zanim opowiem o tej konkretnej wyprawie, pomyślałem, że warto powiedzieć kilka słów o sobie. Może wtedy łatwiej będzie zrozumieć, skąd się w ogóle wziąłem i dlaczego właśnie w taki sposób próbuję nadawać sens codzienności. Nie jestem zawodowym sportowcem. Nie mam sztabu trenerów ani sponsorów na zawołanie. Jestem zwykłym chłopakiem z Łodzi, który postanowił użyć własnych nóg, by zmieniać świat na lepszy. Mam plecak, buty, głowę pełną pomysłów i chyba trochę za dużo ambicji. Od kilku lat wędruję po górach, czasem długo, czasem szybko, najczęściej z jakimś szalonym planem i jeszcze szlachetniejszym celem. Z każdej takiej trasy wracam trochę inny, bogatszy o doświadczenie, pełen pokory i wdzięczności. Bo marsz to nie tylko kilometry. To też ludzie, emocje, porażki i małe zwycięstwa. A ja po prostu lubię się tym dzielić.
Czterodniowa samotna wyprawa dookoła Beskidów. Start w sobotę o 4:00 rano w Bielsku-Białej, meta w tym samym miejscu, we wtorek o 21:45. Po drodze Beskid Śląski, Żywiecki i Mały. Wielka Pętla Beskidzka dała mi wszystko, czego szukałem, czyli intensywność, zmęczenie, piękno i ciszę. Na szlaku mam przestrzeń do doświadczania siebie przez wysiłek i prostotę. Nie spałem w schroniskach. Noce spędziłem na wieży widokowej, w opuszczonej bacówce oraz awaryjnie, a gdy zaskoczyła mnie burza, pod zadaszeniem bankomatu. Nie jadłem ciepłych posiłków, bo szkoda mi było czasu. Wszystko, czego potrzebowałem, miałem przy sobie. To bardzo surowe podejście, bazujące na maksymalnej prostocie. Cała wyprawa kosztowała mnie 160 zł. Woda ze źródeł, jedzenie z lokalnych sklepów. Komfort jest taki jaki sam sobie zapewniasz. Ale to właśnie taki samotny, oszczędny, dziki styl pozwala doświadczyć drogi najpełniej. Wszystko zbędne odpada. Zostaje tylko szlak, rytm kroków i umysł, który w końcu zwalnia.
Na szlakach długodystansowych przy doborze ekwipunku kieruję się bardzo restrykcyjnym podejściem. Wiem, że każdy niepotrzebny gram z każdym kolejnym kilometrem będzie dawał się we znaki kolanom, plecom, głowie. Przez lata wypracowałem swój osobisty zestaw minimalistycznego, ale kompletnego sprzętu. Każdy przedmiot ma swoje zastosowanie. Nic nie jest przypadkowe. Nic nie jest zbędne. Całość mojego bagażu na tym szlaku ważyła dokładnie 4,7 kg, Wiem, bo ważyłem na swojej oficjalnej wadze łazienkowej, bez żadnego kombinowania. Do tego dochodzi jedzenie i woda, czyli średnio około 4 kg więcej, w zależności od etapu trasy. Co zabrałem ze sobą? Śpiwór, kije trekkingowe, płachtę, filtr do wody, czołówkę, minimalną apteczkę, zegarek GPS, powerbank, klapki z Allegro za 12 zł, szczoteczkę z odciętym uchwytem, bo po co dźwigać cały i jedne bardzo wygodne używane buty Altra Lone Peak 5 z Vinted za 120 zł. Mam wszystko, czego potrzebuję. Reszta to już tylko droga.
Najpiękniejszych momentów było kilka. Pierwsze światło o świcie na Klimczoku, mgła przetaczająca się przez hale pod Rysianką, bezludny wschód słońca na Babiej Górze. Chwile absolutnej samotności, które otwierają oczy i porządkują myśli. The Loop to świetnie zaprojektowany szlak. Różnorodny, logiczny, wymagający. Dla mnie był powtórką fragmentów GSB, które kiedyś szedłem po omacku w deszczu i mgle, a teraz w końcu mogłem zobaczyć je w pełnym słońcu, odkryć je na nowo. Pokazał mi też, że nie trzeba wielkich pieniędzy ani zaawansowanego sprzętu, by przeżyć coś ważnego. Droga dla wędrowców Nie musisz spać pod gołym niebem, by przejść tę trasę. Można ją pokonać z noclegami w schroniskach i z większym budżetem i to będzie równie wartościowa wyprawa. Ale jeśli masz ochotę sprawdzić siebie fizycznie, psychicznie i organizacyjnie oraz poczuć większą wolność to ten szlak naprawdę daje taką możliwość. Ważne jest tylko jedno, trzeba chcieć! A jeśli ten tekst ma kogoś zainspirować to właśnie do tego, że można, że jednak się da, i że każda wyprawa zaczyna się od decyzji, czy zrobisz ten pierwszy krok, założysz plecak i wyjdziesz z domu.
Autor tekstu i zdjęć: Piotr Witaszewski
Twórca szlaku Sudety Grand Trail